"Wszystko, czego ci trzeba, to łaska dnia dzisiejszego. A kiedy dotrzesz do jutra, Bóg będzie miał dla ciebie łaskę, jakiej ci trzeba, żeby przebrnąć przez kolejny dzień"
Kiedy byłam małą dziewczynką marzyłam o tym, by zostać mamą. To, że nią będę, było dla mnie czymś oczywistym. Wychowałam się z trzema siostrami i mam ogromną rodzinę. Nikuś był 21 prawnuczkiem mojej jednej babci, 6 drugiej babci, a 4 trzeciej:). Od narodzin Nikusia minęło już 6 lat i od tego czasu rodzina się jeszcze powiększyła, o kolejnych kuzynów. Sama mam 27 braci i sióstr ciotecznych:) i mnóstwo kuzynek i kuzynów i zawsze się cieszę gdy ich spotykam. Wychowanie wśród tylu dzieci sprawiało, że dla mnie czymś naturalnym było, że będę miała swoje ukochane ISTOTKI. Jednak, gdy poszłam do liceum moje myślenie się trochę zmieniło, bo co jeśli nie będę mogła mieć z jakiś przyczyn swoich dzieci? Nie chciałam dopuszczać do siebie takich myśli, a jednak czasem one po prostu przychodziły. Wątpię, żeby wtedy któraś z moich koleżanek myślała wtedy o założeniu rodziny.
Chodziłam do liceum, w którym mieliśmy godzinę w tygodniu poświęconą pracy tzw. społecznej. Ja wybrałam dom dziecka. Chodziłam tam czasem sama, czasem z moją przyjaciółką i współlokatorką. Od dziecka zajmowałam się "cudzymi dziećmi". Najpierw moją najmłodszą siostrzyczka, później córeczką sąsiadki, córkami kuzyna, synkiem koleżanki czy dziećmi naszych przyjaciół. Niańczyłam te dzieci czasem od rana do wieczora. Zabierałam je na spacery, zmieniałam pieluchy, zostawałam z nimi w razie potrzeby sama w domu i często chciałam sama już być MAMĄ.
Mieszkałam na ulicy, na której znajdował się Dom Samotnej Matki i Dziecka prowadzony przez Siostry zakonne, z których jedna ma szczególne miejsce w moim sercu. Chodziłam tam i pomagałam mamą, które często były w moim wieku, a zdarzały się nawet młodsze zajmować się ich noworodkami i razem z Siostrami pomagałam im odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Uwielbiałam tam chodzić. Odnajdywałam tam radość i pokój w sercu. Zdarzało mi się wieczorem wpaść tam po prostu na herbatę lub pomóc w przygotowaniu obiadu. Siostra Jolanta nauczyła mnie gotować niektóre zakonne specjały. To tam jadłam pierwszy raz tak pyszną grochówkę czy domową pizzę. Czułam się tam potrzebna i oczekiwana mimo, że zawsze chodziłam tam bez zapowiedzi. Wtedy pomyślałam, że tyle dzieci czeka na dom, że jak będzie taka potrzeba, to.... ...Myślałam tak, choć w głębi duszy nie chciałam dopuszczać tych myśli.
Gdy po ślubie okazało się, że od razu udało nam się zajść w ciąże poczułam ogromną radość i ulgę.
JESTEM MAMĄ i ogromnie się z tego cieszę. To wielkie błogosławeństwo, dar i łaska.
Przez weekend czytałam książkę pt. "Pierwszy Ogrodnik".
Dawno jakaś książka, nie wywołała we mnie tyle emocji. Emocje dotykały MATCZYNEGO SERCA.
No bo jak można przeżyć takie tragedie, jakie dosięgły Mack, główną bohaterkę książki. Podczas lektury wydawało mi się to niewyobrażalne - pochować w swym sercu pięciorgo dzieci, z czego jedno odmienia nasze życie na 6 lat, wypełnia je nadzieją i niewyobrażalną radością i nagle ginie w wypadku.
Łkałam czytając tę książkę i ból przepełniał me serce.
Po co ja to czytam!?- pomyślałam sobie.
Przecież mam dwóch wspaniałych synów, nigdy nie doświadczyłam tego co ona, a jednak ta lektura była mi bardzo potrzebna. Wokół mnie jest coraz więcej osób, które od lat stara się o upragnione potomstwo. Z niktórymi jestem na tyle blisko, że w jakimś tam stopniu uczestnicze w tym ich współcierpieniu i raduję się z tego, że nareszcie się udało.
Czasem człowiek nie zna czyjejś sytuacji i nie zdaje sobie sprawy ile bólu i cierpienia może zadać komuś wypowiadając pewne słowa, czy nieopatrznie zadając jakieś pytania.
Ta książka pokazała mi wzór wspaniałej rodziny. Mackenzie jest żoną Graya, gubernatora, który ponownie stara się o to stanowisko. Mają cudowną córeczką Maddie, która właśnie poszła do zerówki.
Z opisu ksiązki, wiedziałam, że w powietrzu wisi tragedia, ale mimo to cudownie było przeczytać jak prawdziwie i rodzinnie Londonowie celebrowali czas, mimo ogromu pracy i tak odpowiedzialnego stanowiska.
"Pierwszy Ogrodnik" - to książka o wielkiej miłości, rodzinie, tragedii, depresji, ale i nadzieii, którą wnosi do życia Ogrodnik, którym jest nie tylko Jeremiasz, ale przede wszystkim sam dobry BÓG.
Jeremiasz pełni funkcję ogrodnika, w domu gubernatorskim od 25 lat. To niezwykły człowiek, którego można polubić od pierwszych stron książki. Ujął mnie swoją dobrocią, łagodnością i gorącym, pełnym miłości sercem, do OGRODU, oraz rodziny, u której pracuje.
Jeremiasz cudownie znał mowę kwiatów. Stwórca - Pierwszy Ogrodnik podpowiadał mu jakie kwiaty, pomogą uleczyć zranione serca i zbolałą duszę.
"W uszach wciąż dźwięczały mu słowa Jeremiasza o azaliach.
Są warte zachodu. Warte, żeby o nie dbać. Walczyć o nie. A naprawdę mądry ogrodnik, ogrodnik, co wie, że wszystkiego nie wie- taki naprawdę uważnie słucha, kiedy niebo podpowiada mu, jak o nie dbać."
Piękny jest język kwiatów.
Czytając tą książkę zatęskniłam za wiosną, kwiatami i za Ogrodnikiem mego serca i duszy.
"Pierwszy Ogrodnik"
tutaj można zamówić i przeczytać cztery rozdziały książki:)
Denise Hildreth Jones
Liczba stron: 416
Wymiary: 138 x 210 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Wydawnictwo:
ŚWIĘTY WOJCIECH
Na koniec jeszcze jeden cytat z książki:
"Dzielenie to zawsze dobra rzecz. Jak ... trzymasz ręce otwarte Bóg może ci w nie więcej włożyć. A jeśli trzymasz je zamknięte, dostaniesz tylko to, co masz."
Pozdrawiam serdecznie!
Iza