czwartek, 29 września 2016

Wystawa van Gogh Alive w Krakowie


"Wielkie rzeczy nie powstają w wyniku impulsu, a w wyniku poskładania małych rzeczy w jedną całość"

Dziś Dominik miał na pracę domową napisać sprawozdanie z klasowej wycieczki. Ja tu na blogu też nie mogę nie wspomnieć o tej wyprawie.
 Gdy rodzice usłyszeli propozycję wycieczki na wystawę van Gogha, wcale, a w cale nie okazali entuzjazmu. Mimo to dzieciaki okazały się być bardzo chętne i we wtorek razem z klasą Dominika i klasą 6 pojechaliśmy na wycieczkę do Krakowa. Ja z chłopcami zapisałam się na nią indywidualnie, mimo, że wtedy jeszcze z klasy miał nikt nie jechać.Wszystko tak się ułożyło, że pojechali prawie wszyscy.
Marzyłam aby zobaczyć tą wystawę, odkąd zobaczyłam relację u Agi na blogu.
Przyznam, że wycieczka się udała, a dzieciaki i nie tylko dzieciaki były zachwycone.
Duże wrażenie zrobiła na nas słynna sypialnia van Gogha, na której tle wszyscy robili sobie zdjęcia.


Wystawa zagościła w Zabytkowym Budynku Dworca Głównego PKP przy Galerii Krakowskiej.
Można na niej zobaczyć ponad 3000 dzieł artysty, wyświetlanych na ogromnych ekranach.















 "Jaki wspaniały jest żółty kolor! Symbolizuje słońce"






Na wystawie oprócz wspaniałych dzieł sztuki, cudownej, nastrojowej muzyki urzekły mnie cytaty. Długo stałam w jednym miejscu robiąc im zdjęcia. Chyba zrobię jeszcze jeden wis z cytatami.
Ten idealnie pasuje, do mojego wczorajszego wpisu:

"Bliscy przyjaciele to prawdziwe życiowe skarby. Czasem znają nas lepiej niż my sami siebie znamy. Ze szlachetną uczciwością są dla nas przewodnikami i dają wsparcie, dzielą nasz śmiech i nasze łzy"





Oprócz wystawy zwiedziliśmy również Dom Matejki oraz spacerowaliśmy po Kazimierzu.
Bardzo cieszę się, że udało nam się tam pojechać.
Jeśli macie tylko możliwość to polecam Wam serdecznie odwiedzić tę wystawę.

Pozdrawiam Was ciepło!

środa, 28 września 2016

Jak ty to robisz?



"Spotkania z ludźmi sprawiają, że życie warte jest przeżycia"


Jeszcze nie zdążyliśmy wrócić ze szkoły do domu, a Niko już jęczał, żebym mu kogoś zaprosiła. W ostateczności wziął sprawy w swoje ręce i podszedł do mamy jednego z kolegów i zapytał, czy może do niego jechać. Mama kolegi oczywiście się zgodziła. Zadziwia mnie jego odwaga i zaradność.
 Dominik w czwartek klasie ma dużo więcej lekcji i Niko w tym czasie szuka sobie zajęcia. Choćbym nie wiem jakie zajęcie mu wymyśliła do wspólnego robienia nic nie zastąpi zabawy z bratem czy kolegami.
Mam trzy siostry i mnóstwo kuzynów i kuzynek. Mieszkałam na ulicy, gdzie prawie każdy sąsiad był ciocią lub wujkiem. Na ulicy mieszkało dużo dzieci i wciąż panował tam gwar. Moja mama nigdy nie dzwoniła do nikogo aby zaprosić go na zabawę. Po prostu wychodziło się na podwórko lub szło się po kogoś.
Kiedy po ślubie przeprowadziłam się do mojego męża nie znałam tutaj zupełnie nikogo. Ślub mieliśmy w Boże Narodzenie, a ja wtedy jeszcze uczyłam w szkole i byłam pochłonięta przygotowywaniem do sesji zimowej oraz urządzaniem naszego pokoju, który wtedy zajmowaliśmy. Na przełomie stycznia i lutego wiedziałam już, że pod moim sercem mieszka mały człowieczek. Mąż wracał wtedy do domu po 15, a ja początek ciąży w dużej mierze przespałam.  Wiosna nadeszła bardzo szybo,a za nią lato. Wiosną byłam pochłonięta zakładaniem ogródka, szydełkowaniem i szykowaniem wyprawki dla naszego synka. Przyszedł jednak ten moment, że zaczęło mi brakować tutaj na miejscu jakiejś bratniej duszy. Mieszkamy na ulicy, gdzie młodych małżeństw jeszcze wtedy nie było. Byliśmy pierwszym. W czerwcu za mąż wyszła sąsiadka, mieszkająca dwa domy dalej, ale jakoś nie mieliśmy kontaktu. Na przeciwko budował się dom i lada moment miało się wprowadzić tam małżeństwo z wtedy 5 letnią dziewczynką.
To był czas, w którym odkryłam forum Babyboom. Nie działałam tam jakoś aktywnie, ale to było moje pierwsze takie zetknięcie z internetem i z możliwością poznawania ludzi wirtualnie.

23 września urodził się Dominik. Tak się wszystko ułożyło, że mieliśmy możliwość spędzania w trójkę większości czasu. Opieka nad maluszkiem sprawiała, że ciągle byłam zajęta i skupiona na tym małym człowieczku. Dużo spacerowaliśmy w tym czasie i marzyłam o tym, aby mieć jakąś mamę do wspólnych spacerów. Minęła jesień, zima i nadeszła wiosna. Zaczęłam bardzo tęsknić, za tym, aby mieć tu kogoś bliskiego.
Miałam dwa wyjścia, albo czekać na cud jak to się stanie, albo wziąć sprawy w swoje ręce.
Od pierwszych tygodni zabieraliśmy Dominika do kościoła i to cudowne miejsce już wiele razy pomogło mi poznać wspaniałych i kochanych ludzi.
Będąc w ciąży z Dominikiem moją uwagę przykuwały inne mamy z brzuszkami. Kiedy urodził się Dominik wypatrywałam mam z wózkami :)
Upatrzyłam sobie właśnie w kościele jedną mamę. Między naszymi dziećmi jest 7 miesięcy różnicy, a rozmowa zaczęła się od ząbków, których Marysia miała już wtedy dużo, a Dominikowi przebijały się pierwsze. Od tego spotkania nasze spacery kierowały się na ulicę, na której mieszkała Marysia. Spacerując przyciągaliśmy do siebie inne dzieci. Nie wiem jak to się działo, ale to było niezwykłe, zwłaszcza wtedy, gdy Dominik zaczął chodzić i podchodził do każdej bramy, w której słyszał dzieci.
Były dni, kiedy przy naszym wózku spacerowało kilkoro dzieci.
Pierwsze lato Dominika, to był również czas, kiedy na świat przyszła nasza mała sąsiadka i to była ogromna radość.
Zawsze byłam osobą nieśmiałą, a wtedy nie wiem, czy macierzyństwo tak na mnie podziałało, ale nie miałam blokady. Widząc maleńką Ewunię z mamą poszliśmy się przywitać z nową sąsiadką. Nasze bliższe relacje nawiązały się, gdy pewnego razu spotkaliśmy się w centrum handlowym. Jeszcze mam zdjęcie, które wtedy sobie wspólnie zrobiliśmy. To tam wymieniłyśmy się telefonami i adresem mailowym, w celu przesłania zdjęcia. To wtedy również zaczęła się nasza sąsiedzka przyjaźń i przygoda. Od razu zaprosiliśmy ich do nas, jednak tak się wszystko ułożyło, że to my wybraliśmy się do nich. Czułam wtedy ogromną radość. Widywałyśmy się dość często, a nawet bardzo często. Nasze dzieci właściwie wychowywały się razem w tym początkowym okresie. Dzieliłyśmy się radami, pomysłami, a przede wszystkim swoją obecnością.
Pisząc to wzruszam się bo bardzo tęsknie za tym czasem. Dziś nadal jesteśmy blisko, ale wiadomo, że obowiązki domowe, rodzicielskie, a przede wszystkim szkolne i pozaszkolne, sprawiają, że widujemy się dużo rzadziej. Życie naszych dzieci tak się potoczyło, że Ewa poszła rok wcześniej do szkoły i nasze dzieci teraz są razem w jednej klasie. Bardzo się cieszę z tego powodu i dzieci również.
Kiedy Dominik był mały nie było u nas żadnego placu zabaw. Nie ma też parku, takiego po którym się spaceruje i można kogoś spotkać siedzącego na ławce i przyglądającego się bawiącym dzieciom. Na naszych ulicach są takie dziury i piach, że ciężko było pchać ten wózek. Jesienią tak się kopci z kominów, że ciężko wytrzymać i trzeba uciekać. Mimo to spacerowaliśmy dużo i wiosną, latem, jesienią i zimą. W pogodzie i niepogodzie. Nawet starsze sąsiadki czasem mnie zaczepiały i pytały czy on nie choruje, po tych spacerach? Od czasu do czasu z tych spacerów wracaliśmy z jakimiś dziećmi. Pamiętam zdziwienie koleżanki, która pracowała i zostawiała córeczkę z dziadkami, gdy ją zapytałam czy możemy zabrać malutką do siebie na wspólna zabawę. Ja sama sobie też się dziwiłam, że zbierałam się na taką śmiałość.

Nasz dom zawsze był otwarty dla odwiedzających. Najwięcej dzieci zaczęło do nas przychodzić po drugich urodzinach Dominika, na które zaprosiliśmy małych i dużych przyjaciół. Po drugich urodzinach mimo, że byłam w ciąży z Nikusiem tych dzieci przybyło. Zaczęły częściej przyjeżdżać moje kuzynki, koleżanki i było bardzo wesoło. Na dysku mam mnóstwo zdjęć z tych wspólnych zabaw i odwiedzin i bardzo lubię do nich wracać.
Od wiosny do jesieni dużo czasu spędzaliśmy na dworze, bawiąc się w piasku, na huśtawce, czy ucztując przy stole lub na piknikach. Mam takie trzy ulubione pikniki z przyjaciółmi. Pierwszy to taki, na który z sąsiadką zabrałyśmy dzieciaki w rykszy na rowerach, na boisko. Drugi nad wodą po narodzinach Nikusia, z naszymi przyjaciółmi, których poznałam będąc z Nikusiem w szpitalu przed porodem. Trzeci pod zamkiem w Bobolicach z przyjaciółką z liceum i jej rodzinką, która przyjechała do nas na dwa dni.
Uwielbiam pikniki i wspólne biesiadowanie, a to z dziećmi jest najpiękniejsze.

Nie boisz się tak zapraszać obcych ludzi do domu? - wiele razy słyszałam to pytanie. Mam jednak to szczęście, że przyciągam ludzi dobrych i tacy goszczą w naszym domu.

Kiedy urodził się Nikuś zaczęliśmy rzadziej spacerować.
Na podwórku mieliśmy własny plac zabaw, z huśtawkami, piaskownicą, domkiem i zjeżdżalnią, a latem z pompowanym basenikiem. To nam wystarczało. U sąsiadki również plac zabaw, więc odwiedzałyśmy się wzajemnie. Odwiedzały nas też dzieci. Jak już szliśmy na spacer to obok wózka Nikusia, przy Dominiku spacerowało z nami jeszcze kilkoro dzieci.
To mi dawało radość i spełnienie.
Jesienią i zimą zapraszałam dzieci do domu, na wspólne zabawy, zajęcia kreatywne czy wspólne pieczenie ciasteczek.
Przed świętami tradycyjnie z sąsiadką i dzieciakami spotykałyśmy się na dekorowaniu pierniczków.

Przyszedł ten czas, kiedy rówieśnicy Dominika i dzieci młodsze chodziły do przedszkola, a my musieliśmy zacząć organizować sobie czas inaczej, bo Dominik poszedł do przedszkola dopiero jako 5 latek, a i tak bywał tam bardzo rzadko.
Starałam się cały swój wolny czas poświęcać dzieciom. W naszym domu pojawiało się coraz to więcej nowych książeczek, gier planszowych. Działaliśmy wtedy również intensywnie kreatywnie. Z tego okresu pochodzą grubaśne segregatory z rysunkami. Z Dominikiem bardzo dużo czytaliśmy, dzięki czemu już jako 4 i pół latek umiał czytać. Nikuś naśladując brata chciał robić to co on i bardzo szybko stał się świetnym lego towarzyszem:)
Był to czas, kiedy przeprowadzaliśmy się na nasze pięterko i wtedy właśnie założyłam bloga.

Blog dodawał mi odwagi i był taką moją wspaniałą odskocznią od codzienności, którą zaczęłam się z Wami dzielić.
Nie umiem dawać rad, ale wiem, że jest wiele mam, które nie umieją odnaleźć się w nowej roli w nowej sytuacji. Dostałam kiedyś maila od dziewczyny, która przed ślubem marzyła, żeby mieć taką rodzinę jak ja. Po ślubie była zdesperowana, bo nie wiedziała jak w domu poradzić sobie z codziennymi wyzwaniami, takimi jak gotowanie, pranie, czy nawet sprzątanie. Żaliła się, że niczego się w domu nie nauczyła, bo jedynym jej obowiązkiem było całkowicie skupić się na nauce i niczym innym sobie nie zawracać głowy. Wiem, że nie jest jedyna, bo osobiście znam dziewczyny, którym przychodzi nie tylko pomóc posprzątać, ale i wyprać oraz prasować.


Uśmiecham się czytając w mailach pytanie, jak ja to robię, że u nas tyle znajomych, dzieci?

Przyznam, że to była długa droga, ale to co mogę doradzić, to przede wszystkim:

1. Wyjdź z domu- nikt do Ciebie sam nie przyjdzie nie zapuka, no chyba, że mieszkasz w blokach i masz takiego małego rezolutnego sąsiada, jak ma moja siostra, który schodząc po schodach często puka do jej drzwi;) W mieście na pewno jest więcej możliwości poznania ludzi, bo są parki, place zabaw, kawiarnie, klubokawiarnie i bawialnie dla rodziców z dziećmi

2. Rozmawiaj - to było dla mnie najtrudniejsze, no bo jak tu zagadać i co ja powiem. Dzisiejszy post będzie bardzo długi, ale przy okazji rozmawiania napiszę Wam sytuację, która zdarzyła mi się dwa tygodnie temu. Wracaliśmy na nogach ze szkoły. Niko skończył wcześniej, więc poszliśmy do sklepu na lody i tam miał do nas dołączyć Dominik. Niko zobaczył swoją koleżankę z klasy i zaczął jęczeć, że on bardzo chce kogoś do nas zaprosić. Był zaskoczony moją reakcją bo powiedziałam mu żeby podszedł do koleżanki i zapytał, czy chce do nas przyjść? Ucieszyła się bardzo, a dziadek zgodził się bez problemu. I tak całą czwórką szliśmy do domu. Po drodze przysłuchiwałam się ich rozmowie, o nowym koledze z klasy. Współczuli mu bardzo, że płacze codziennie, że tęskni, że nie może nadążyć, a wczoraj to nawet z tego płaczu, aż zwymiotował. Żal mi się też go zrobiło i powiedziałam, że szkoda, że nie wiemy gdzie mieszka, bo byśmy go zaprosili. Wtedy właśnie Weronika wyrecytowała jego adres. Było to po drodze, więc postanowiliśmy podejść i zobaczyć, który to dom. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam mamę Franka na podwórku. Ona też się zdziwiła widząc naszą czwórkę pod jej domem. Wtedy nie wiedziałam co powiedzieć i zapytałam czy jest Franek w domu, bo chcieliśmy go do nas zaprosić. Mama pokiwała ramionami. Myślę, że była w lekkim szoku. Zapytała Franka, który był w domu, a my usłyszeliśmy jego okrzyk radości. Okazało się nawet, że Franek w tym dniu miał swoje urodziny, a my zapraszając go umililiśmy mu ten wyjątkowy dzień. Dzieci to rzeka tematów to rozmów, a najtrudniejsze są pierwsze słowa. Najczęściej jest to pytanie o wiek dziecka, czy imię, a później to jakoś rozmowa sama się układa.

3. Weź kontakt- ile razy miałam tak, że żałowałam, że od razu nie dowiedziałam się czegoś więcej, że nie wzięłam kontaktu. Na szczęście w takich sytuacjach, często z pomocą przychodził mi Facebook, a wcześniej Nasza Klasa, na której właśnie odnalazłam Kasię, z którą leżałam  w szpitalu. Wiele zaproszeń, było właśnie za pośrednictwem portali społecznościowych

4. Zaproś- nie czekaj, aż ktoś to zrobi pierwszy. Jeśli osoba wydaje Ci się warta zaproszenia, to nie patrz na to czy mieszkasz w bloku, w niewykończonym domu, czy w jednym pokoiku. Liczy się spotkanie.

5. Bądź przygotowana- dziś zapraszając gości myślimy, że musimy mieć w domu pięknie umeblowane, wysprzątane i suto zastawiony stół. Owszem to wszystko jest ważne, ale nie aż tak ważne jak drugi człowiek. Z doświadczenia wiem, że jak częściej odwiedzają nas goście, to potrafimy się bardziej zorganizować. Mama zawsze uczyła nas, żeby rano po obudzeniu ogarnąć w domu tak, że jak odwiedzi nas ktoś niespodziewanie, to nie będziemy wstydzić się bałaganem. Wiemy, że wtedy mało kto umawiał się wcześniej na wizytę. Zazwyczaj kto przychodził z wizytą przynosił ze sobą jakieś kruche ciastka, czekoladę lub kawałek ciasta, a jak nie to leciało się szybko po paczkę ciastek do kawy i było super. Takie odwiedziny wtedy były dość często, a poranna kawa z sąsiadkami, była obowiązkowa.

6. Zrób coś dobrego- jeśli wcześniej się umówiłaś to masz czas, żeby coś upiec lub przygotować. nawet jeśli ktoś nie potrafi piec, to jest mnóstwo przepisów i pomysłów na przysmaki bez pieczenia. Jeśli nawiązałaś już jakieś znajomości i chcesz kogoś zaprosić na spacerze, to możesz kupić coś po drodze, lub wcześniej przygotować sobie w domu puszkę, na przysmaki dla gości. Dobrze mieć taką w szafce schowaną przed dziećmi. Czasem przywożę do nas dzieci prosto ze szkoły i nie mam jak się zatrzymać po drodze. Mimo, że wydaje mi się, że nie mam nic czym mogłabym poczęstować, to przypomni mi się, że jakieś lody są w zamrażalce, a w szafce budyń się znajdzie do ugotowania i kolorowa posypka jest, a do jedzenia to zapiekanki z serem, albo frytki z ziemniaków, a na szybko to nawet muffinki z dzieciakami można upiec. Pół godziny i gotowe.

7. Zorganizuj coś- może nazbierałaś w parku kasztanów i chciałabyś zaprosić kilka mam z dzieciakami na wspólne robienie ludzików, a może masz w domu fajne farby, czy kredki do malowania twarzy. Przed Wielkanocą możesz zaprosić na dekorowanie ciasteczek, a zimą na dekorowanie pierników. Może kupiłaś wielkie pudło kolorowej kredy? Zabierz je na plac zabaw, to przyciągnie dzieciaki.

8. Stwórz coś- był taki czas, że z dzieciakami swoimi i "cudzymi", czas spędzało mi się na tyle dobrze, że z kilkoma koleżankami zorganizowałyśmy Klub Malucha. Zaczęło się od tego, że z naszym nowym wtedy proboszczem podzieliłam się moim pomysłem na warsztaty plastyczne z dziećmi. Zapytałam, czy byłaby możliwość zorganizowania takich przy Kościele. Ksiądz zgodził się bez problemu i pierwsze warsztaty powstały z okazji Dnia Babci i Dziadka. Zaraz po tym dniu zaczynały się ferie i wpadłyśmy na pomysł, aby w tym miejscu zorganizować ferie dla dzieci. Przychodziło po ok, 10-13 dzieciaków a raz myło ich nawet więcej. Codziennie przez dwa tygodnie organizowałyśmy na kilka godzin czas dzieciom, które przychodziły z mamami lub babciami. Na zakończenie ferii był bal przebierańców. Były warsztaty walentynkowe z dekorowaniem ciasteczek i wielkanocne, po których zorganizowałyśmy kiermasz. Do tej pory wszystkie materiały, przynosiłyśmy z domu, ale wiadomo, że przy takiej ilości dzieci wszystko szybko się skończyło. Mamy miały naprawdę fajne pomysły i bardzo się zaangażowały.
Po kiermaszu zorganizowałyśmy warsztaty z okazji Dnia Mamy. Były to chyba najfajniejsze warsztaty. Do dziś z sentymentem przeglądam zdjęcia portretów mam, wazoników, serc z papierowej wikliny i kolczyków, które dzieciaki przygotowały wtedy.To był piękny dzień i ogromna radość.
Stworzyłyśmy coś naprawdę fajnego, którego owocem był Klub Malucha, który działał jeszcze przez dwa lata. Niko chodził już wtedy do przedszkola i zaczęłam udzielać się bardziej w szkole i przedszkolu, ale dziewczyny kontynuowały to dzieło. Teraz dzieciaki, które na niego chodziły, rozpoczęły szkolną przygodę i póki co działanie klubu jest zawieszone.
Czytałam nie dawno książkę Kapłanki czy kury? i tam jedna z mam również założyła klub dla mam.To jest coś fantastycznego.

9. Utrzymuj kontakt- z czasem , gdy przybywa nowych obowiązków, mogą pojawić się trudności w spotykaniu, ale mimo to dzwoń, pisz, pielęgnuj tę znajomość. Ja mam kilka takich zaniedbanych i mam nadzieję, że uda mi się je odbudować. Żal mi na myśl, że mogłabym stracić te przyjaźnie i znajomości.

10. Zorganizuj urodziny- urodziny dziecka, to jeden z najpiękniejszych dni w roku. Pamiętam dzień kiedy przyszłam po Nikusia do przedszkola, a on podzielił się ze mną wielką radością, że dał kolegom zaproszenia na swoje urodziny. Zdziwiłam się ogromnie, bo był październik, a Nikuś obchodzi urodziny dopiero w lutym, czyli do urodzin były jeszcze 4 miesiące. Zastanawiałam się też co za zaproszenia dał tym dzieciakom. Okazało się, że z kartek , które dawała im pani do rysowania on zrobił te zaproszenia. Nasz niespełna 5 latek pozginał kartki, narysował ludziki i napisał jak umiał, że zaprasza. Tak bardzo pragnął nie tyle tych urodzin, co spotkania w domu, zaproszenia do siebie kolegów. Na 5 urodzinach Nikusia nie było aż tak dużo dzieci, ale na 7 urodziny zaprosiliśmy całą klasę czyli 22 dzieci.Ten dzień był bardzo ważny dla naszego syna. To było wielkie wyzwanie, żeby ugościć wszystkich. Pytanie które się nasuwało, to jak my ich pomieścimy. Zsunęliśmy ławy, deski owinęliśmy kocami i służyły jako ławki, było kolorowo i radośnie. Dzieciaki zadowolone bo wyszły z drobnymi upominkami. Przygotowanie przyjęcia wymaga wiele wysiłku, ale radość dziecka jest bezcenna, a dla nas rodziców satysfakcja gwarantowana:)








Życie naszych dzieci ma swoje etapy. Każdy z nich przynosi coś nowego i pięknego. Najważniejsze, aby w każdym z tych etapów wyłapać te cudowne chwile, momenty i odważyć się ubarwiać naszą codzienność nowymi znajomościami, z których z czasem kto wie, może i zrodzi się przyjaźń.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wpis trochę chaotyczny, ale nie mam "lekkiego pióra". Czekał on dwa tygodnie na opublikowanie. Dziś miałam cudowne spotkanie z koleżanką, która właśnie dwa tygodnie temu po raz pierwszy mnie odwiedziła, a dziś to ja byłam u niej. Siedziałyśmy przy kominku, jedząc pyszną szarlotkę z kruszonką i lodami o smaku białej czekolady i było cudownie.
Każde takie spotkanie motywuje mnie do działania i inspiruje.
To spotkanie i wpis u Oli, zmotywowały mnie, aby opublikować te refleksje. Kto wie, może któraś z Was odważy się, żeby wreszcie zaprosić ta sąsiadkę z piętra wyżej, albo tę mamę z klasy, która nie dawno się sprowadziła, albo nawet zanieść kawałek ciasta sąsiadce, która ze swej starości już nigdzie się nie rusza, tylko większość dnia w oknie siedzi :) Może dzieciaki jakiś rysunek dla niej zrobią, albo laurkę.
A Wy macie jakiś bliskich sąsiadów, znajomych w pobliżu, przyjaciółki, sąsiadki - bratnie dusze? Jestem ciekawa, czy miałyście może podobne doświadczenia w nowym miejscu?

piątek, 23 września 2016

10 urodziny Dominisia :)

Tak Dominisia! Dla mnie to nadal Dominiś. Co prawda już nie ten maleńki, bo całkiem duży chłopak, dla innych Dominik, a dla mnie Dominiś.
Nawet nie wiem kiedy zleciało te 10 lat? Dziś świętowaliśmy w czwórkę, z powodu choroby Jubilata, ale wkrótce będziemy świętować w szerszym, dziecięcym gronie.

Wczoraj Nikuś dzielnie piekł tort dla brata, a ja mu troszkę pomagałam. Rano pobudka, po 5 i do dzieła!
Torcik według zamówienia, czyli czekoladowy z karmelem, bitą śmietaną i ulubionymi batonikami.
To był miły poranek i piękny dzień!










Miło było dziś powrócić do zdjęć z dnia narodzin :)





Pozdrawiam Was serdecznie!

niedziela, 18 września 2016

Razem raźniej

Niedziela
Od jakiegoś czasu pracujemy nad tym aby była ona lepsza, bogatsza, aby umacniała nas jako rodzinę. Mamy swoje postanowienia i każdy z nas bardziej się stara. Jak to dobrze, kiedy chęć zmiany wychodzi od wszystkich i każdy wkłada w te starania swoje serce. Czasem potrzebny jest deszcz, aby docenić słońce.
Dobrze jest coś robić razem, nawet te najdrobniejsze rzeczy, jak nakrywanie do stołu, czy mycie naczyń. Jakoś wtedy tak milej. Brudne naczynia szybciej znikają, obiad wychodzi lepszy niż się planowało, a nawet przy okazji obiadu od razu ciasto się chce zrobić, a nawet dwa.


U nas dziś ciasto marchewkowe wygrało głosowanie. Miło było po spacerze usiąść wspólnie przy stole, zjeść kawałek ciasta i napić się ciepłej kawy Inki z mlekiem :)




Cisto marchewkowe 

Składniki:

3 jaja
1 szkl cukru
1 szkl mąki
 2 szkl utartej marchwi na drobnych oczkach
1 łyżeczka: proszku do pieczenia, cynamonu, sody oczyszczonej i przyprawy do piernika
szczypta soli
 3/4 szkl oleju
 1/2 szkl bakalii posiekanych
 Jaja + cukier zmiksować, stopniowo dodawać olej i po chwili mąkę. Na koniec dodać startą marchewkę wraz z sokiem, który powstał po starciu marchwii oraz bakalie. W mojej wersji jest bez bakalii bo dzieciaki nie lubią. Przelać do blachy o wymiarach 24 x 28. Ja piekłam w tortownicy.
 Piec ok. 1 godz. w temp. 170-180 stopni. Po wystudzeniu polać lukrem. Dla mnie bardziej smakuje bez lukru.


Przepis podawałam już tutaj




Mamy takie miejsce, gdzie rosną dwa dęby. Jeden jeszcze mały, a drugi troszkę większy. W tym roku bardzo wiele żołędzi na nich, a ja po każdym spacerze, a właściwie bieganiu w tamtym miejscu przynosiłam do domu garść. Dziś wybraliśmy się tam aby pospacerować i przy okazji narwać więcej tych żołędzi. Przyznam, że dawno takich pięknych i w takiej ilości nie widziałam.










Dominik coraz mniej chętny do fotografowaniu. Tu zatrzymał się na chwilkę i pobiegł dalej.


Niko w przeciwieństwie do brata, lubi być fotografowany. Dziś na spacer założył nawet ulubiony sweterek z myślą, abym zrobiła mu w nim zdjęcie bo zaraz z niego wyrośnie.













A Wam jak minęła niedziela?