Och co to była za ciąża! Pięknie się ją przeżywało, mimo że początki były bardzo trudne jeśli chodzi o samopoczucie.
Szczęście i euforia towarzyszyły mi od pierwszych chwil kiedy dowiedzieliśmy się, że znów zostaniemy rodzicami. Tym szczęściem bardzo szybko podzieliliśmy się z naszymi kochanymi nastolatkami. Informacje tą przyjęli z taką radością, że nie mogłam powstrzymać łez wzruszenia. Wiedziałam, że się ucieszą, ale nie sądziłam, że aż tak. Rodzina przyjaciele oraz moje kochane kobietki z naszych spotkań również zareagowała bardzo miło. Każde przekazywanie tej informacji wywoływało u mnie wzruszenie. Mimo że , po moim brzuszku nie było jeszcze widać ciąży, to przytulałam go i głaskałam od pierwszych chwil. Przez te trudniejsze momenty pomagali mi przejść mąż i najbliżsi, którzy troszczyli się o mnie jak umieli. Były chwile, że chłopcy nawet ćwiczyli swoje umiejętności kulinarne, gotując obiady. Mając wokół siebie wspaniałe i troskliwe kobiety ta ciąża była dla mnie jeszcze piękniejsza. Wiele udało mi się zrobić i przeżyć w czasie tych niespełna 40 tygodni. Z pewnością była to wyjątkowa ciąża.
Pamiętam jak trzymałam to zdjęcie i zastanawiałam się jaki będzie nasz synek❤
Były chwile kiedy przerażała mnie myśl o porodzie, dlatego tak bardzo cieszyłam się ciążą i nie chciałam jeszcze o nim myśleć. Z jednej strony miałam wielkie pragnienie poznania naszego synka, a z drugiej strach jak to będzie odganiał moją radość. Rok 2020 nie jest dobrym rokiem jeśli chodzi o porody, przede wszystkim ze względu na pandemię i w wielu przypadkach brak możliwości porodów rodzinnych. Były chwile kiedy chciałam zrezygnować z porodu rodzinnego, gdzieś daleko w obcym szpitalu, aby być blisko domu i mieć przy sobie swojego lekarza przy porodzie. Jednak lekarz nie był w stanie mi tego zagwarantować, dlatego skupiliśmy się na tym aby znaleźć szpital w którym możemy rodzić razem. Różne zbiegi okoliczności, poznane osoby sprawiły że podjęliśmy decyzję o porodzie w Mysłowicach. W piękne niedzielne popołudnie, dwa tygodnie przed terminem postanowiliśmy pojechać i sprawdzić trasę do szpitala oraz zobaczyć jak on wygląda. Szpital z zewnątrz nie zachwycił nas, mimo to była to bardzo miła przejażdżka. Z parkingu zabrałam pierwsze kasztany i wróciliśmy do domu. Wieczorem wybraliśmy się na mszę świętą do kościoła w sąsiedniej miejscowości. Podszedł do mnie ksiądz zbierając na tacę i powiedział " uważaj bo ty już na dniach będziesz rodzić ". Rozpłakałam się słysząc te słowa i uśmiechaliśmy się z mężem spoglądając na siebie. Następnego dnia zaczął odchodzić mi czop śluzowy. Poczułam, że słowa księdza się sprawdzają i wkrótce urodzę. W poniedziałek Udało mi się jeszcze zrobić zdjęcia z dynią jakie planowałam. Zabrałam się za intensywniejsze porządki. We wtorek czop śluzowy nadal odchodził, a w środę miałam skurcze i cały dzień włączyły mi się wody płodowe. Czułam się jednak dobrze, bo te skurcze nie były jakieś bolesne.
Torba stała spakowana, a ja z jednej strony czułam, że to wkrótce nastąpi, a z drugiej nie czułam się gotowa. Późnym wieczorem skurcze były regularne ale słabe i co 15-12 minut.
Poszliśmy spać po 21, żeby mieć siły na ewentualną pobudkę w nocy.
Taka nastąpiła o 2.00. Skurcze były co 10-12 minut. Regularne i trwające ok 30 sekund. Próbowałam jeszcze się przespaść trochę, ale już mi się nie udało. O 3.00 wstałam i zabrałam ssie za porządki w kuchni. Skurcze ustały i przed 6 00 próbowałam się drzemnąć, ale już się nie dało. Obudziłam męża i powiedziałam, że dziś do pracy nie pójdzie bo rodzimy. Poszedł się wykąpać, a ja w tym czasie zagrzałam sobie kapuśniak z chlebem i w trakcie a o 7.15 odeszły mi wody. Dziwne to było uczucie. Doświadczyłam go po raz pierwszy. Pyzy taniej dwójce miało to miejsce w szpitalu.
Poszłam wziąć prysznic, a Paweł w tym czasie pojechał zrobić zakupy dzieciom, bo nie wiedzieliśmy jak długo nas nie będzie. Są na tyle duże, że nie musieliśmy się martwić, o opiekę dla nich. O 8.00 wyjechaliśmy do szpitala. Nie chciałam jeszcze jechać bo skurcze były regularne, ale jeszcze słabe, jednak Paweł po odejściu wód nalegał. Stwierdził, że woli posiedzieć cały dzień w aucie czekając nas mnie, niż żebym urodziła po drodze.
Kiedy jechaliśmy skurcze ustały całkowicie. Czułam się wspaniale. Nie chciałam jechać do szpitala, żeby nas nie odesłali. Myślałam co by tu zrobić i gdyby Ikea była czynna o tej godzinie, to po drodze byśmy pojechali. Na trasie do ruchu bez zatrzymania włączyła się ciężarówka, która takiego stracha mi napędziła, że skurcze znowu się pojawiły i to bolesne, regularne co 5 minut. Kiedy dojechaliśmy do szpitala znów ustały.
Paweł zaparkował, a mnie znów wody odeszły. Całe szczęście siedziałam na narzucie i ręcznikach. Wysiadłam z auta z tym ręcznikiem między nogami i poszliśmy na izbę przyjęć. Po raz pierwszy na izbie przyjęć byliśmy taki miło potraktowani. Pani zdziwiła się, że nie zadzwoniliśmy wcześniej, gdyż na porodówce nie było miejsca. Uspokajałam Panią, że ja poczekam aż się zwolni. Pani się zaśmiała i powiedziała, że zaraz to sprawdzimy czy poczekam. Rozwarcie było na 2 palce, jednak akcja skurczowa mimo, że regularna to słaba. Położna pozwoliła nam zaczekać na zwolnienie porodówki. Razem czekaliśmy na izbie przyjęć, a później zabrała mnie na korytarz przed porodówką. Tam nie mogliśmy czekać razem, ale Paweł był za szybą. Przyszła do mnie położna. Wypełniłyśmy dokumenty. Najpierw szło sprawnie, później musiałam robić przerwy na skurcze. Po półtorej godziny porodówka się zwolniła. Ja się przebrałam i w drodze na nią musiałam kucać, gdyż skurcze były coraz bardziej bolesne. Kiedy miałam przy sobie męża i położyłam się na łóżku porodowym poczułam radość, wielką radość bo czułam, że moment spotkania jest blisko. Była godzina 12.00. Cały czas się modliliśmy w myślach. Rozwarcie 6 cm ale skurcze osłabły. Chwała Ojcu i Synowi, a jak miałam już wypowiadać w myślach i Duchowi Świętemu skurcze nabierały na sile.Przed 13.00 zaczęłu się skurcze parte. Przyszła pani doktor sprawdziła rozwarcie 8 cm i kiwnęła głową, coś tam podpisała i poszła. Moje skurcze coraz silniejsze. Zmiana pozycji z boku na plecy i czuję, że rodzę. Położna pokazuje główkę mężowi, a ja proszę o zdjęcie. Niedowierzamy, że się tak złożyła😉Kolejne parcie. 13.16 nasz synek jest z nami. 10 punktów. Śliczny i zdrowy.
Łzy ogrom radości i bezgraniczna miłość od pierwszych chwil. Cud narodzin. Nasz CUD.
To chyba mój najdłuższy wpis pod względem treści, a jeszcze tyle rzeczy nie napisałam. Powinien składać się z kilku rozdziałów.
Ten blog to taka trochę kronika domowa, więc musiał się tutaj ten wpis znaleźć.
Zmierzamy do podsumowania września, które pewnie jutro się pojawi.
Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję, że towarzyszycie
mi w naszej codzienności poprzez bloga, Instagram, czy w realu. Jestem bardzo wdzięczna za każdą z Was.
Rozczulające. <3
OdpowiedzUsuńTak bardzo się cieszę. I gratuluję z serca - niech Rodzinka trwa w spokoju.
Przecudowny, wzruszający wpis! I bardzo mi dodający otuchy w tym pandemicznym czasie... że można pięknie urodzić :) Bo też się trochę tego obawiam w tych warunkach.
OdpowiedzUsuńZdjęcia jak zawsze cudowne :*
Iza przeczytałam wszystkie zaległe wpisy i cieszę się że napisałaś .
OdpowiedzUsuńBlog ma jednak inną moc przekazu :)
Gratuluję ,najserdeczniej jak potrafię .Jesteście cudowną rodziną.Dla chłopaków mam mnóstwo podziwu ,że tacy ułożeni i wszyscy tak blisko siebie.Malutki jest po prostu piękny.Podczytuję od dawna ale dziś musiałam dać komentarz bo aż się wzruszyłam ,tak pięknie opisałaś cud narodzin Waszego synka i braciszka.Dużo zdrówka wszystkim i przespanych nocy :)
OdpowiedzUsuńDziecko to naprawdę piękny CUD.
OdpowiedzUsuńPierwszą ciążę prawie sprzed 12 lat pamiętam już jak przez mgłę chociaż było cudownie.
Natomiast do ciąży sprzed roku mam ogromny sentyment. Może dlatego że byłam starsza i bardziej dojrzała. Może dlatego że podobnie jak Ty mimo trudnych początków ta ciąża przyniosła mnóstwo radości i na nowo przestawiła nam uporządkowane życie.
Izuniu jeszcze raz gratuluję Leosia. Będzie mu z wami wspaniałe.
Wzruszyłam się. Niech Pan Wam błogosławi!
OdpowiedzUsuńPrawdziwy cud. Niech Pan Bóg Was prowadzi.
OdpowiedzUsuńChwała Panu! Zachwycam się że może być tyle dobra, tyle szczęścia w czyimś życiu. Jesteście piękną parą, piękną rodziną. Aż się popłakałam ze wzruszenia ☺
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego dla maleństwa i dla całej rodziny. Niech się zdrowo chowa :) Buziaki.
OdpowiedzUsuńAle cudownie to wszystko napisałaś:) wzruszyłam się czytając waszą piękna historie. Jesteś piękna kobieta i masz dobrą duszę i serce dlatego Leoś ma wielkie szczęście że trafił do waszej fajnej rodzinki:) Zdrówka dla ślicznego maluszka. Czekam na więcej wpisów:)
OdpowiedzUsuńPatrycja
Rety, jaki cudny wpis! I te zdjęcia! I Twój spokój! <3
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego dla całej rodzinki!
Rozczulające zdjęcia! Gratulacje takiego pięknego cudu! Sama mam trójkę cudnych dzieci i nie rozumiem obecnych teraz błyskawic...
OdpowiedzUsuńBlog to jednak blog, jest jakiś pełniejszy :)
OdpowiedzUsuńGratulacje raz jeszcze!
Cudni jesteście!
I am so happy for you! What a wonderful and beautiful journey! Praying for great health and love for you all.
OdpowiedzUsuńMożesz pisać takie długie posty częściej :) :)..okraszać teksty pięknymi zdjęciami, bo to Wasza pamiątka przede wszystkim, Wasza kronika...ale też masa emocji dla czytelników :) wzruszające :)
OdpowiedzUsuńZdrówka dla Was Kochani!