niedziela, 25 lutego 2018

50 dni w sukience

Do grupy 365 dni w spódnicy dołączyłam w zeszłym roku w marcu. Do tej pory tylko śledziłam stylizacje dziewczyn i marzyłam o tym by częściej chodzić w sukience. Pracując z dziećmi najwygodniejsze wydawały mi się spodnie i tak przez długi czas chodziłam w spodniach, aż przyszło lato i wakacje. Z dzieciakami codziennie wychodziłam na podwórko i wtedy coraz częściej zaczęłam chodzić w sukienkach, do których zakładałam krótkie legginsy, bo wiadomo przy dzieciach trzeba być przygotowanym na różne wyzwania.
Później przyszła jesień i zima i znów wróciły spodnia.
Sukienki pojawiały się tylko na jakieś okazje. Nawet w niedzielę nie chciało mi się wkładać rajstop i sukienki.
Aż przyszedł nowy rok, a z nim nowe postanowienie, aby częściej ubierać moją ulubioną część garderoby, bo sukienki i spódniczki kochałam od dziecka, a najbardziej te, które się najmocniej kręciły. Pamiętam jak na Pierwszą Komunię Świętą dostałam od moich cioć chyba z pięć sukienek, a jedna z nich była w biało czerwoną kratkę.
W Nowy Rok miałam sukienkę, ale zaraz po nim do pracy już wskoczyłam w spodnie. Aż nadszedł dzień 6 stycznia. Byliśmy zaproszeni na popołudnie do mojej kuzynki, Rano wybraliśmy się do Częstochowy na Orszak Trzech Króli. To był piękny dzień, o którym wspominałam na blogu, ale nie napisałam co się wtedy wydarzyło otóż w drodze do samochodu idąc przez Aleje chcieliśmy zdążyć na zielone światło i tuż przed przejściem dla pieszych zaliczyłam glebę. Z bólu zrobiło mi się słabo. Miałam na sobie sukienkę. Zdarłam kolana i trochę ręce. Nie wiem jakim cudem, ale w rajstopach nie zrobiła się nawet dziurka, za to kolana krwawiły. Okropny ból utrzymywał się przez całe 40 km, aż u kuzynki trochę o tym zapomniałam. Rano trzeba było się zebrać do pracy i kiedy założyłam spodnie na bolące nogi tak mnie poraniły w kolana, że tak czy siak, na dwa tygodnia musiałam się pożegnać ze spodniami. Tak mi się dobrze i wygodnie w tych sukienkach i spódnicach chodziło, że dziś mija dokładnie 50 odkąd nie noszę spodni.
Nawet podczas naszego tygodniowego wyjazdu w góry chodziłam w sukienkach. W zimniejsze dni na rajstopy dodatkowo zakładałam leginsy.



Sukienek na sezon jesienno- zimowy mam kilka, a spódnice dwie, do których zakładam różne bluzki i koszule.
Na zdjęciu powyżej moje ulubione ubrania, które noszę w różnych konfiguracjach.
Już marzę o wiosenno- letnich sukienkach.
Nie umiem sobie robić zdjęć, ale co mi tam. Skoro piszecie, że jestem odważna, to do czegoś zobowiązuje ;)








Przy okazji wyjazdu w góry największy dylemat jaki miałam to jakie buty założyć do sukienki, które nie będą się ślizgać i w których będzie można dużo spacerować.
Kupiłam takie, o jaki w życiu bym się nie posądzała, czyli jak to nazwała Natalia glany. Kto mnie zna, a już zwłaszcza mój mąż wie, że dla mnie buty muszą wyglądać i najlepiej, żeby były na obcasie, a jeszcze lepiej, jakby to były szpilki.
Całe liceum przechodziłam w bardzo wysokich obcasach robiąc codziennie po 5 km albo i więcej, czasem biegając, żeby zdążyć na czas.
Studiując kosmetologię przeraziła mnie wizja koślawych paluchów, czyli haluksów zaczęłam częściej wybierać wygodniejsze buty, ale  i tak najczęściej na obcasie.
Ostatnio korzystając z promocji w sklepie sportowym kupiłam sobie buty sportowe do biegania i na rower, bo były jako drugi produkt za pół ceny i aż żal było nie skorzystać z takiej okazji, ale kupiłam takie różowe i planuje je też do sukienki nosić.



A w pracy zakładam fartuszek. Jeden z ośmiu, które uszyłyśmy z pepcowych ściereczek. Przyznam, że lubię je bardzo.










Mój nieodłączny element w pracy to ten kraciasty szal, kupiony dwa lata temu na dziale dziewczęcym w smyku ;) a ponieważ mamy dość zimno to prawie cały czas jestem w kurtce i muszę ją prać raz w tygodniu, a zapierać od tych klejów i farb czasem nawet kilka razy dziennie.



Tego jelonka dostałam jako dodatek do zakupów foremkowych, ale bardzo spodobał się jednej z dziewczyn w pracy, o takim właśnie nazwisku jak to zwierzątku, że jej go podarowałam.








Postanowiłam zrobić ten wpis, aby Ciebie moja czytelniczko również zachęcić do chodzenia w sukienkach, spódnicach czy spódniczkach.
Nie mam w swojej garderobie wyszukanych kreacji. Żadna ze mnie znawczyni mody. Szczerze powiedziawszy to w ogóle się tym nie interesuje. Wiem co mi się podoba- kolory, kwiaty, kratki. To właśnie lubię najbardziej, a i jeszcze niskie ceny ;)
Mam nadzieję, że kiedyś w mojej garderobie pojawią się jakieś kreacje Marie Zelie najlepiej takie kwiatowe, czy inne piękne sukienki od polskich marek. Ale to z czasem, a teraz cieszę się, że udało mi się wytrwać te 50 dni. Wcale nie było tak trudno.
Zużycie rajstop tylko wzrosło, ale na szczęście wytrzymałe i wielokrotne ranie im nie straszne.
A Wy chodzicie w sukience?
Może znacie jakieś fajne sklepu z sukienkami?

Cieplutko Was pozdrawiam i pięknego tygodnia Wam życzę!

sobota, 24 lutego 2018

Pierwszy patchwork i twórczy chaos

Gdyby nie Kochana Ila ten post pewnie by się tu dzisiaj nie pojawił, ale swoją dzisiejszą wiadomością zmotywowała mnie, żeby choć jeden z zaczętych wpisów (a jest ich kilka) dokończyć.
Zakręcona jestem ostatnio dość mocno, a wszystkiemu winna jest praca, w której dzieje się dużo. Codziennie wspólnie z dziewczynami uczymy się dużo. Mimo, że to ja jestem instruktorką, to od nich, a zwłaszcza od mojej kochane Dorotki nauczyć się mogę dużo. Dorotka to taka dobra duszyczka, która pięknie szyje. Rok temu zaczęłam szyć swój pierwszy wymarzony patchwork, ale w połowie zszywania kwadratów popsuła mi się maszyna. Patchwork czekał długie miesiące aż się nad nim zlituję i go dokończę. Zabrałam go do pracy z zamiarem dokończenia na fantastycznej profesjonalnej maszynie, a nie na takiej dziecięcej jaką ja miałam. Pewnie nadal zszywałabym te kwadraty, gdyby nie Dorotka, która w kilka chwil patchwork mi dokończyła, a do tego wspaniale obszyła lamówką, która też patchworkowa, bo składa się z kilku.
Bardzo mi się ten patchwork podoba i już kolejny, zaległy czeka na zszycie, tym razem świąteczny.



Muszę przyzna, że wzięło mnie na tworzenie. Nawet biurko ustawiłam sobie w salonie/ Planuję zakup białego sekretarzyka, ale póki co mam takie czarne biureczko, które dostałam w prezencie i służy mi. Ma niestety jedną wadę, a mianowicie, ciągle jest na nim bałagan.
Sprzątać bardzo lubię, ale niestety z utrzymywaniem porządku i systematycznością mam wielki problem, dlatego zarówno na biurku, jak i koło biurka wciąż jest wielki chaos.
Moje życie też ostatnio w takim chaosie. Dużo się dzieje i trudno mi nadążyć w dokańczaniu różnym spraw.
W roboczych czeka kilka postów do skończenia i opublikowani, na łóżku czeka kilka poduszek do zszycia
Na biurku czekają trzy listy do skończenia i wysłania
Na pulpicie folder ze zdjęciami do wybrania i przesłania do wydruku
Mam do odpisania na kilka maili, a z tego jeden dla mnie bardzo ważny.
Mogłabym tak wymieniać i wymieniać.







W pracy się też bardzo dużo dzieje. Szyjemy, malujemy, wycinamy, skręcamy, sklejamy. Ciągle coś nowego się tworzy. Ostatnio zdobimy takie chusteczniki i powoli szykujemy się do Wielkanocy. Może uda nam się jakiś kiermasz przygotować.
To, że w pracy tyle się dzieje sprawia, że godzina 15 nadchodzi bardzo szybko. Odkąd pracuję w warsztacie rękodzieła jeszcze ani razu nie pomyślałam ile jeszcze do końca?
Pracując w klubie maluch miewałam bardzo często takie dni, kiedy myślałam niech ten dzień już się skończy marząc nie tyle o powrocie do domu, co o pójściu już spać, bo byłam tak zmęczona.






















Wystarczy na dziś. Jutro niedziele i może uda mi się wpaść tu z nowym wpisem, w którym napiszę o czymś szczególnym dla mnie.
Pozdrawiam Was ciepło i do napisania!