Później przyszła jesień i zima i znów wróciły spodnia.
Sukienki pojawiały się tylko na jakieś okazje. Nawet w niedzielę nie chciało mi się wkładać rajstop i sukienki.
Aż przyszedł nowy rok, a z nim nowe postanowienie, aby częściej ubierać moją ulubioną część garderoby, bo sukienki i spódniczki kochałam od dziecka, a najbardziej te, które się najmocniej kręciły. Pamiętam jak na Pierwszą Komunię Świętą dostałam od moich cioć chyba z pięć sukienek, a jedna z nich była w biało czerwoną kratkę.
W Nowy Rok miałam sukienkę, ale zaraz po nim do pracy już wskoczyłam w spodnie. Aż nadszedł dzień 6 stycznia. Byliśmy zaproszeni na popołudnie do mojej kuzynki, Rano wybraliśmy się do Częstochowy na Orszak Trzech Króli. To był piękny dzień, o którym wspominałam na blogu, ale nie napisałam co się wtedy wydarzyło otóż w drodze do samochodu idąc przez Aleje chcieliśmy zdążyć na zielone światło i tuż przed przejściem dla pieszych zaliczyłam glebę. Z bólu zrobiło mi się słabo. Miałam na sobie sukienkę. Zdarłam kolana i trochę ręce. Nie wiem jakim cudem, ale w rajstopach nie zrobiła się nawet dziurka, za to kolana krwawiły. Okropny ból utrzymywał się przez całe 40 km, aż u kuzynki trochę o tym zapomniałam. Rano trzeba było się zebrać do pracy i kiedy założyłam spodnie na bolące nogi tak mnie poraniły w kolana, że tak czy siak, na dwa tygodnia musiałam się pożegnać ze spodniami. Tak mi się dobrze i wygodnie w tych sukienkach i spódnicach chodziło, że dziś mija dokładnie 50 odkąd nie noszę spodni.
Nawet podczas naszego tygodniowego wyjazdu w góry chodziłam w sukienkach. W zimniejsze dni na rajstopy dodatkowo zakładałam leginsy.
Na zdjęciu powyżej moje ulubione ubrania, które noszę w różnych konfiguracjach.
Już marzę o wiosenno- letnich sukienkach.
Nie umiem sobie robić zdjęć, ale co mi tam. Skoro piszecie, że jestem odważna, to do czegoś zobowiązuje ;)
Kupiłam takie, o jaki w życiu bym się nie posądzała, czyli jak to nazwała Natalia glany. Kto mnie zna, a już zwłaszcza mój mąż wie, że dla mnie buty muszą wyglądać i najlepiej, żeby były na obcasie, a jeszcze lepiej, jakby to były szpilki.
Całe liceum przechodziłam w bardzo wysokich obcasach robiąc codziennie po 5 km albo i więcej, czasem biegając, żeby zdążyć na czas.
Studiując kosmetologię przeraziła mnie wizja koślawych paluchów, czyli haluksów zaczęłam częściej wybierać wygodniejsze buty, ale i tak najczęściej na obcasie.
Ostatnio korzystając z promocji w sklepie sportowym kupiłam sobie buty sportowe do biegania i na rower, bo były jako drugi produkt za pół ceny i aż żal było nie skorzystać z takiej okazji, ale kupiłam takie różowe i planuje je też do sukienki nosić.
A w pracy zakładam fartuszek. Jeden z ośmiu, które uszyłyśmy z pepcowych ściereczek. Przyznam, że lubię je bardzo.
Mój nieodłączny element w pracy to ten kraciasty szal, kupiony dwa lata temu na dziale dziewczęcym w smyku ;) a ponieważ mamy dość zimno to prawie cały czas jestem w kurtce i muszę ją prać raz w tygodniu, a zapierać od tych klejów i farb czasem nawet kilka razy dziennie.
Postanowiłam zrobić ten wpis, aby Ciebie moja czytelniczko również zachęcić do chodzenia w sukienkach, spódnicach czy spódniczkach.
Nie mam w swojej garderobie wyszukanych kreacji. Żadna ze mnie znawczyni mody. Szczerze powiedziawszy to w ogóle się tym nie interesuje. Wiem co mi się podoba- kolory, kwiaty, kratki. To właśnie lubię najbardziej, a i jeszcze niskie ceny ;)
Mam nadzieję, że kiedyś w mojej garderobie pojawią się jakieś kreacje Marie Zelie najlepiej takie kwiatowe, czy inne piękne sukienki od polskich marek. Ale to z czasem, a teraz cieszę się, że udało mi się wytrwać te 50 dni. Wcale nie było tak trudno.
Zużycie rajstop tylko wzrosło, ale na szczęście wytrzymałe i wielokrotne ranie im nie straszne.
A Wy chodzicie w sukience?
Może znacie jakieś fajne sklepu z sukienkami?
Cieplutko Was pozdrawiam i pięknego tygodnia Wam życzę!